Marcin, poznaliśmy się na gali 1.Ligi Betclica. Nie będę ukrywał: mieliśmy wtedy przygotowane humorystyczne pytania. Ale rozmowa zaczęła się od tego, że choć byłeś bohaterem finiszu 1.Ligi, choć w pół roku wróciłeś z piłkarskiego niebytu, to byłeś wyraźnie załamany rozłąką z rodziną, a przede wszystkim z córką, bo przegapiłeś jak się rozwinęła przez ten czas. Kontrast robił wrażenie: niby sukces, ale byłeś tak daleko od euforii, jak tylko można.
Zawsze kluczowe było dla mnie, żeby spędzać z rodziną jak najwięcej czasu. Tego byłem nauczony z rodzinnego domu. I zawsze byliśmy z żoną razem, bez jakichś dłuższych przerw. A tutaj jeszcze kwestia córki, która miała akurat nieco ponad rok... Na tym etapie rozwoju dziecka pewne rzeczy przychodzą szybko - kolejne słowa, pierwsze kroki. Nie będąc kilka tygodni w domu, nagle okazuje się, że twoja córeczka mówi kilka słów więcej i ciebie przy tym, jak one padały pierwszy raz, nie było. Nie ty jej też uczyłeś tych słów. Trochę wtedy w głębi duszy czujesz... Po prostu chciałbyś w tym uczestniczyć. A to jest już nie do nadrobienia.
Co ty robiłeś sam w Siedlcach? Jak spędzałeś czas?
W mieszkaniu w Siedlcach czułem się gościem hotelowym. Wracałem po treningu do pustych ścian. Żyłem tak: rano trening, popołudniu powrót i potem czekanie na następny trening. Skupiałem się na piłce ile mogłem. Dłuższa odnowa, takie rzeczy. Wypełniałem czas. Próbowałem też odciążać żonę w rzeczach, w których mogłem, różnych formalnościach związanych z jej działalnością. Działamy też z żoną w nieruchomościach, więc brałem to na siebie - spotkania, telefony. Tyle mogłem. Ale żona też ma swoją pracę, do tego opieka nad domem.
Jeśli chodzi o kontakt z rodziną przez ten czas, to był na telefon, przez video rozmowy, ale taki kontakt, szczególnie z dzieckiem... No nie jest za fajny. Nie będzie też przecież dziecko biegać z telefonem przed oczyma. Starałem się jak najczęściej wracać do domu, ale to w tej rundzie oznaczało, że mogłem zjechać raz na kilka tygodni. I wtedy byłem tylko kilka godzin.
Co było w tym najgorsze, jak już przyjechałeś? Strzelam, że czas pędził jak szalony.
Wyjazdy. Bo żeby spędzić więcej czasu tam, wyjeżdżało się z domu nad ranem, 3:30, żeby zdążyć na trening. Patrzysz, córka śpi, rano wstanie - taty nie będzie. Ale najgorszy był moment, jak żona zadzwoniła w nocy, że córeczka ma 40 stopni gorączki. Nic groźnego z tego finalnie nie wyniknęło...
Tego wtedy nie wiedziałeś.
No tak. Chcesz coś zrobić, a nie możesz. Choćbym wsiadł od razu w samochód, dojadę za cztery godziny. Za późno, reagować muszą inni. Starasz się pomóc, coś zorganizować, ale jesteś tylko głosem w telefonie. W takim momencie czujesz bezradność. Chcesz coś zrobić, chcesz być oparciem dla najbliższych, a nie możesz nic. Nie weźmiesz tego dziecka na ręce. Nie zawieziesz do lekarza. Nie uspokoisz żony. Nie przyniesiesz okładu ani leku zbijającego temperaturę. Nic. Możesz tylko liczyć, że żona sobie poradzi. Ale prawda jest taka, że nie ma ta żona z ciebie żadnego pożytku w tamtym momencie. Zarabiasz pieniądze, oboje ustaliliście, że wyjeżdżasz, ale w takim momencie to wszystko sprowadza się do jednego: jesteś potrzebny, a ciebie nie ma.
Nie chciałbym jednak doprowadzać tego do wielkich rozmiarów. Przecież nie tylko piłkarze mają takie problemy. Każdy kto, ma tatę pracującego nawet na delegacji, zmagał się z takimi sytuacjami. Nie lubię wyolbrzymiać swoich problemów. Bo tak naprawdę nie mam problemów wielkich w życiu. Życie układa mi się tak, że naprawdę, bym grzeszył narzekając. Każdy ma swoje problemy, bo po prostu, każdy jakieś ma, ale nie robiłbym z tego wielkiej dramaturgii. Tak było też z tą rozłąką, to było chwilowe.
Ale zarazem mam też tą refleksję, że często ludzie odbierają nas, piłkarzy, jakbyśmy żyli zawsze w pięknej bajce. Tak, uprawiamy piękny zawód. Piłkarz, który nie docenia tego, że może grać, długo już nie pogra. Niemniej poza tym jest też normalne życie. Takie samo jak u każdego człowieka. Samo uprawianie zawodu, który chciałeś uprawiać, nie znaczy zarazem, że nic nigdy złego cię nie spotyka, że nie masz ciężkich chwil.
Co jeszcze nie jest w piłce tak bajkowe, jak się zdaje? Różnie słyszałem o pierwszoligowych finansach.
Na pewno na poziomie Ekstraklasy czy nawet 1.Ligi obecnie ten poziom finansowy jest. Nie wiem czy każdy by się z tym zgodził, ale taka jest moja opinia. Zarazem wiem, że wielu chłopaków, którzy mieli zdecydowanie wyższe kontrakty niż ja, kończąc karierę musieli mocno zaciskać pasa. Patrząc po szatniach, w których byłem, znałem wielu chłopaków zarabiających bardzo duże pieniądze, ale też widziałem jak wydają te pieniądze, na jakie głupoty. To była droga w jedną stronę.
Największe grzechy przy wydawaniu pieniędzy przez piłkarza?
Wiesz, to jest proste. Idziemy do restauracji, każdy chce płacić za siebie, ale znajduje się osoba, która mówi: "A, nie przejmujcie się, ja zapłacę." Z rachunku na sto złotych robiło się, nie wiem, tysiąc złotych. Może nieduże kwoty, ale pokazują pewien sposób myślenia. Chęć zrobienia wrażenia. I tak się zaczyna. Potem jakieś leasingi samochodów. Głupie inwestycje. Pchanie się w kryptowaluty, gdy nie ma się o tym zielonego pojęcia. Generalnie inwestowanie w to, na co aktualnie jest moda, a nie że się cokolwiek o tym wie. Widziałem wielu chłopaków, którzy stracili bardzo wiele przez różnych podpowiadaczy inwestycyjnych.
Jest w stereotypie o traconych przez piłkarza pieniądzach duża luka. Ja, rozmawiając z piłkarzami w ostatnich latach, najczęściej słyszałem o po prostu złych inwestycjach, nie o kasynie czy czymś podobnym.
Wrócę do tych podpowiadaczy. Ludzie wiedzą, że w piłce jest bardzo dużo pieniędzy. Ja też miałem propozycję kiedyś od kogoś. Inwestycja w Zakopanem, jakieś dziesięć lat temu. Spotkałem się z tą osobą w Krakowie. Przedstawiła mi piękny plan. Już wtedy wydawało mi się, że chodzi o zbyt wygórowaną kwotę, ale oczywiście, to miało być mega prestiżowe miejsce. Agent piłkarski, którego znałem, też inwestował, jego zawodnicy zaczęli również. Mi coś nie pasowało w tej inwestycji i odpuściłem. Po pierwsze dlatego, że za droga, po drugie, nie chciałem czekać kilka lat, by cokolwiek się w temacie zdarzyło - kilka lat to dużo, sporo rzeczy może się wysypać.
Minęło te kilka lat, apartamentowiec stoi, pieniądze wpłacone, ale nie ma zgody na odbiór lokali, bo nie ma działki dojazdowej do tego budynku. Chłopaki poinwestowali po kilkaset tysięcy i nie mają dostępu. Takich "inwestorów" kręci się mnóstwo.
To jest o tyle trudne, że jeśli chodzi o sam kierunek myślenia, jest dobry. Piłkarz jest piłkarzem krótko. Potem trzeba być kimś innym. I chce się zabezpieczyć. Jak kiedyś rujnowano karierę na nałogi, no to była w tym wyłącznie lekkomyślność. A tu próba zapobiegliwości i też problem.
To największe zagrożenie czyhające na piłkarza obecnie. Kiedyś mniej, bo też tych pieniędzy było mniej, a i pewnie nie było mody na inwestowanie. Teraz ktoś przyjdzie, podpowie - i sam chcesz uwierzyć, że to będzie to. Trzeba na chłodno podchodzić, ale też nie ukrywajmy, mieć szczęście do dobrych ludzi.
Jakie było twoje podejście do inwestowania?
Od początku, kiedy tylko zacząłem zarabiać w piłce jakiekolwiek pieniądze, odkładałem. Pierwszy kontrakt z pierwszą drużyną dostałem w Bełchatowie i już z niego odkładałem 70%. Nie miałem konkretnego celu, po prostu chciałem nie przetracić kontraktu.
Te finanse zawsze układaliśmy z żoną tak, żeby na wszystko starczyło, a resztę odkładaliśmy. Część z odłożonych pieniędzy szła na inwestycje, a część, jak coś tam się udało dodatkowego, na wakacje, na inne rzeczy. Żona pracuje w modelingu, więc też ma bardzo fajnie płatne zlecenia.
18 lat, 70% pensji odkładałeś. To chyba nie byłeś wodzirejem wszystkich imprez szatni.
Nie, ale mając 19 lat kupiłem swoje pierwsze mieszkanie. Wziąłem kredyt i dużą część pensji przeznaczałem na spłaty. Czasem wspominam z żoną, ilu było fajnych chłopaków, śmieszków, wodzirejów z dyskotek, co chwila mających nową dziewczynę, którzy jeździli fajnymi autami w tamtym momencie, wydawali kupę pieniędzy na imprezy, a teraz ci chłopcy muszą ciężko pracować, żeby wyjść na swoje. Ja poświęciłem się w tamtym momencie piłce i dziś mam komfort finansowy. Ci kumple, im większy zawadiaka w tamtych czasach, tym zwykle dziś ma ciężej niestety. Gdybym miał znowu wybrać, znowu wolałbym być nudziarzem niż klasowym śmieszkiem, który później martwi się o swoją przyszłość. Ale znowu podkreślę, moja żona też miała na to wszystko wpływ.
Jakie branże wybraliście do inwestowania?
Przede wszystkim nieruchomości. Najpierw w Polsce, głównie w Trójmieście, teraz przerzuciliśmy się na rynki zagraniczne.
Wiesz co, to, co właśnie mi powiedziałeś, to jest jeden wielki wyrzut sumienia dla wszystkich ligowców. Marcin, umówmy się, ty nie masz za sobą jakiejś wielkiej kariery piłkarskiej ani tournee po najbogatszych klubach. Byłeś w Bełchatowie, Stali Mielec i ŁKS-ie. Wiem, że żona też pracuje i to w renomowanej branży, ale wciąż, jeśli ty jesteś w stanie inwestować za granicą, to żaden ligowiec nie ma wymówki na choćby podstawowe zabezpieczenie się.
Piłkarze powinni odkładać, bo zawsze mają z czego. Ja znałem takich, co zarabiali 60 tysięcy złotych miesięcznie, a żyli od pierwszego do pierwszego. Mi jest to bardzo ciężko wytłumaczyć. Jeżeli zawodnik zarabiający tyle nie jest w stanie odłożyć przez rok czasu poważnej kwoty, to dla mnie są to zmarnowane lata kariery. Jeśli zarabiasz 50 tysięcy, a nie jesteś w stanie w rok odłożyć 250 tysięcy chociaż, to tacy ludzie są po prostu nieodpowiedzialni.
Ja nie jestem w stanie zrozumieć, że ktoś nie odłoży. Wiadomo, że nie wszystko zarobiliśmy na piłce, też na początku wspierałem się kredytem i z tego budowałem poduszkę. Ale teraz już nic takiego nie ma i nie martwię się zbytnio o swoją finansową przyszłość. Natomiast muszę podkreślić, że żona odegrała w tym bardzo dużą rolę. Jest taki stereotyp w piłce, że żony piłkarzy to zazwyczaj wyciągają pieniądze od mężów - moja żona zamyka w sejfie, potem inwestuje.
Sebastian Mila powiedział mi kiedyś, że za sukcesem każdego piłkarza stoi mądra kobieta.
Ja się mogę tylko podpisać. Ale znam wielu chłopaków, których kobiety... No, mówiłem już o pewnym stereotypie i tylko dodam, że nie był zbudowany na niczym. Jest procent takich kobiet w piłce nożnej. Jeśli trafisz na nieodpowiednią kobietę, zostajesz z leasingiem samochodowym i bez pieniędzy. A jeśli trafisz dobrze, będziesz miał spokój rodzinny, fajną, zbudowaną relację i finanse zabezpieczone na takim poziomie, że jeśli skończysz grać, nie będziesz się martwił.
Dochodzę do wniosku, że gra w piłkę to twoje hobby. Wybacz, ale nie każdy, kto ma apartamenty za granicą, chciałby jeszcze grać w 1. lidze.
No, powiedzmy, te pół roku to było hobby. Ale też bez przesady z tym hobby. Jeśli mogę zarobić na piłce dodatkowe pieniądze - na czymś, co kocham robić - to dlaczego tego nie robić, jeśli zdrowie pozwala? Do Siedlec wtedy nie jechałem za pieniędzmi, to na pewno, jednak teraz jednak podpisałem nową, roczną umowę i jestem zadowolony także z finansów. Zostałem w Pogoni doceniony, bardzo mocno podano mi dłoń w różnych kwestiach. Wszyscy się postarali. Ja też na siłę nie chciałem zmieniać klubu. Teraz mamy warunki, by mieszkać w Siedlcach razem.
Wróćmy do innych kwestii, z którymi piłkarz musi się zderzać każdego dnia: krytyka jest nieunikniona.
Jak na ŁKS-ie posłuchało się trybuny VIP, to ta szumna nazwa "VIP" mocno traciła. Kiedyś, jak jeszcze miałem Facebooka, wyświetlały mi się klubowe posty. Chcąc nie chcąc, widziało się komentarze na temat swój, kolegów. Niektóre były poniżej pewnego poziomu. Zwyczajne wyżycie się, nie miało to nawet nic wspólnego z meczem, z czymkolwiek.
Ja nauczyłem się jednego: to nigdy nie jest brak determinacji. W każdym meczu piłkarz gra z determinacją, bo każdym meczem walczy o to swoje krótkie piłkarskie życie.
Czasem jest tak, że po naprawdę słabym meczu - bo zawsze czujesz, że zagrałeś słabo - ale wygranym, jesteś chwalony. I na odwrót. Wiedziałem, że dobrze zagrałem, ale przegraliśmy i dostaję pociski. Wyolbrzymiana jest wtedy jakaś na przykład jedna memiczna sytuacja, która była bez znaczenia dla przebiegu nie tylko meczu, ale akcji w której padła. Jeżeli wygrasz, to nawet jak grasz słabo, raczej nikogo to nikt nie zauważy. To trudne, bo odpowiadasz za zespół, wiadomo, ale też odpowiadasz jednak przede wszystkim za to, co sam prezentujesz. A ta ocena trafna jest bardzo trudna. Dlatego zwykle jest niesprawiedliwa, tyle że czasem na twoją korzyść.
Bagaż zawodowy, znosić tę niesprawiedliwość?
Trzeba. Oczywiście, są też kwestie skali. Co innego krytyka, a co innego gdy ktoś chce, jakby, zrobić ci słowną krzywdę. Wiem, że piłka nożna to mnóstwo emocji. Ale gdy to zaczynają być jakieś prywatne wiadomości... Ja rozumiem, że wszyscy kibice to przeżywają. Że tak będzie zawsze, bo taka jest piłka nożna, pełna emocji. Ale my piłkarze też mamy prawo przeżywać.
Widziałeś kiedyś w szatni kogoś, kto grał mecz ligowy bez zaangażowania?
Ja powiem tak: nigdy nie zdarzy się tak, żeby drużynie nie chciało się wygrać. Nigdy. Ale zgodzę się z tym, że zawodnicy mają fochy. I widziałem takich, którzy nie grali na sto procent. Jest wielu podrażnionych, są tacy, którzy wiedzą, że odchodzą z klubu... Ci pierwsi chcą coś pokazać na boisku, a drudzy nie chcą kontuzji. Piłkarz zawsze wie, że kolega przechodzi obok meczu. Oczywiście, to przypadki sporadyczne, pewien promil, ale tak, spotkałem się.
No to wtedy w szatni, skoro wszyscy to widzicie, musi być pełne wkurwienie.
Ile było takich sytuacji, nie policzę. Ale wiesz, też miałem sytuację, że zawodnik notorycznie trenował na może 30% i wszyscy to wiedzieli, a sztab jako jedyny uważał, że tak nie jest. A raczej: taką starał się nam przekazać narrację, bo to nie byli głupi ludzie, nie byli w piłce od wczoraj i też wszystko wiedzieli. Ale on zarabiał takie pieniądze, że właściciel mówił, że on i tak musi grać. Mimo to z takim jest rozmowa: albo się weźmiesz, zaangażujesz w treningi, albo przebieraj się w innym miejscu.
Mam wrażenie, że nie cytowałeś słowo w słowo.
Musiałbym parę przekleństw dodać. Jak się trafi taki zawodnik, to jest próba szatni. Jak szatnia jest mocna, to na to nie pozwoli. Wymusi zmianę.
A jaka szatnia to jest słaba szatnia?
Gdzie się na to pozwala. Mieliśmy takie sytuacje w ŁKS-ie, gdzie mieliśmy wszyscy stawić się po urlopie w poniedziałek, a jeden czy dwóch przyjeżdżało zawsze dwa dni później. Za każdym razem problem rodzinny, odwołany lot. To było notoryczne. Mieliśmy słabe wyniki, w szatni działy się złe rzeczy. Próbowaliśmy gasić te pożary, ale summa summarum, nie udało się tej drużyny scalić. Były źle dobrane charaktery. Dwie osoby takie, że potrafiły rozwalić zespół od środka. Jeden zawodnik potrafił ruszać z rękami na innych, zrobił tak sześć razy w sezonie. Gdyby tak zrobił polski gracz, byłby od razu w rezerwach. A tu była bezkarność.
Bo duży kontrakt?
No tak. I zagranicznego piłkarza nie tak łatwo "rozwiązać" jak Polaka. Nie chcę rzecz jasna szufladkować, tu akurat trafiło na zagranicznego. Jest wielu świetnych ludzi, którzy przyjeżdżają do Polski. We wspomnianym wypadku chodziło chyba po prostu o niską kulturę osobistą. Ale pewne jest natomiast, że z zagranicznym piłkarzem trudniej rozwiązać umowę.
To, jak patrzysz, największe grzechy właścicieli, prezesów?
Przymykanie oka na czyjeś wyczyny. To się nigdy nie skończy dobrze, piłka to sport zespołowy, nierówne traktowanie ze względu na status, kwotę kontraktu... To nigdy nie przejdzie w szatni.
Czy czujesz, że piłkarze są traktowani przez prezesów lub właścicieli instrumentalnie?
Nie, taka jest specyfika zawodu. Nasz polega na tym, że co tydzień masz udowadniać swoją wartość. Pracując w korporacji, nie masz takich sprawdzianów co tydzień, sprawdzianów generalnych, gdzie albo zdajesz ten egzamin, albo za chwilę zdaje go następny a ciebie nie ma w tej szkole. To jest jeszcze jedna taka zasada, o której chyba mało się mówi. Ale każdy zawód ma swoją specyfikę.
Szybko też te akcje w pracy potrafią zlecieć w dół, szybciej niż gdzie indziej. Sam jesteś dowodem.
To są te wybory w życiu. Jeśli będziesz w klubie czuł się świetnie, był kluczową postacią, docenianą w drużynie, w mieście, czuł, że masz pełne wsparcie, to naprawdę dwa razy się zastanów, czy warto odchodzić. Musi być bardzo dobra oferta. Bo takie warunki trudno sobie wypracować, będzie trzeba budować od zera i zawsze będzie sporo niewiadomych.
Mówisz o Mielcu.
Na przykład. Mogłem nie odchodzić, była propozycja nowego kontraktu, nawet na lepszych warunkach niż to, co proponował ŁKS. Ale na tamten moment wydawało mi się to świetnym pomysłem. Klub z planem na siebie, z pięknym stadionem, fajną bazą. Blisko rodzinnego domu żony, a właśnie urodziła się córeczka, będzie można liczyć na pomoc rodziców. Naprawdę, ŁKS zdawał się idealny. I to był błąd. Lepiej było zostać. Ale nie przewidzisz tego, jaka jest szatnia, bo jej skład potrafi być dynamiczny. Możesz podpisać kontrakt u trenera, który cię chce, a zaraz go nie ma i jesteś na drugim biegunie. Mnóstwo zmiennych potrafi się szybko zmienić.
Czyli córka łodzianka.
Tak.
To już zawsze na plus.
Zdecydowanie, zdecydowanie.
Na co się nastawiałeś jak zaczynałeś karierę?
Nie miałem ogólnego celu, tylko te kolejne. Pochodzę z małej wioski na Lubelszczyźnie. Najpierw więc chciałem trafić gdzieś dalej. Potem było zagrać w pierwszej drużynie. Potem zagrać w ESA i tak dalej, i tak dalej. Marzenie niezrealizowane to fajny klub w europejskiej lidze. Nie musi być top5, ale jednak sprawdzić się w grze w innej kulturze.
Najciekawsza oferta egzotyczna, która kusiła?
Chiny. Finansowo bardzo dobre. Chińska Superliga, wszystko dogadane. Bilet lotniczy kupiony przez klub. Miałem tylko lecieć podpisać kontrakt. Ale dosłownie parę dni przed wylotem dowiedzieliśmy się, że żona jest w ciąży. Potem COVID. No i tyle.
Trochę jesteś pechowcem jak na gościa, który ułożył sobie życie na swoich zasadach.
Właśnie nie wiem jak do tego podejść. Sportowo uważam się za pechowca, ale życiowo jestem wygrany. Mam super córeczkę, świetną żonę, jestem szczęśliwy, ale sportowo niespełniony.
O ile byłbyś inny, gdyby nie ona?
Czasem się nad tym zastanawiam. I pytam sam siebie - czy byłbym na tyle inny, bo to się potoczyło diametralnie inaczej. Ale naprawdę. Jak z tym pierwszym mieszkaniem - zawsze chciałem mieć swoje. Zawsze chciałem być jakoś zabezpieczony. O skali odkładania - tu na pewno żona się przyczyniła. Miała smykałkę. Fajnie umie projektować mieszkania, wie jak na nich zarabiać. Jakoś te nasze siły się fajnie połączyły. Znamy się od piętnastego roku życia. Jesteśmy ze sobą odkąd mam 19 lat. Ja sobie nie wyobrażam życia bez niej. Czasem wydaje mi się, że urodziłem się z nią - po prostu takie mam wrażenie.