Wczoraj przez większą część dnia składałem piętrowe łóżko dla dwóch synów. Bez fałszywej skromności powiem, że łóżko stoi, jest dość stabilne, przy nielicznych śrubach użyłem nieco zbyt dużo mocy i porobiły się bardzo delikatne odpryski wokół łebka. Przestawiając szafy, rzucając narzędziami i generalnie w ferworze walki człowieka z drewnianymi elementami doszło jeszcze parę niewielkich zadrapań na ścianach i podłodze. Natomiast nie miała miejsca żadna wielopoziomowa tragedia, nie połamałem szczebelków, drabinkę zamontowałem tak, że prowadzi z parteru na piętro, a nie z piętra do sufitu.
Dość żwawo przestawiliśmy szafy, bo oczywiście w trakcie mierzenia coś tam nie do końca się zgrało i zabrakło 10 centymetrów, by łóżko weszło w przewidzianą wcześniej wnękę. Razem z synami przemyliśmy podłogę (ale tak wybitnie po męsku, według XIX-wiecznych patriarchalnych wzorców, zostawiając smugi i miejsca, gdzie już nam się nie chciało dojeżdżać ścierą), poodkurzaliśmy miejsca, które zasłaniało stare łóżko. Znieśliśmy też ten stary mebel, a najważniejszą wiadomość zachowałem na koniec: tak jak zaczęliśmy dzień z dwunastoma kończynami wyekwipowanymi w łącznie sześćdziesiąt palców, tak i z takim bilansem zamknęliśmy dzień.
Nie będę kłamał - wzbudziliśmy tymi działaniami powszechny zachwyt, zarówno u mamy, jak i babć, a myślę że przy przemyślanej strategii instagramowej i twitterowej, zdołałbym jeszcze uzyskać poklask wielu spośród internautów, przywykłych do tego, że każde "Do It Yourself" warto spróbować docenić.
Całość zajęła nam chyba z osiem godzin, wszystko dłubaliśmy śrubokrętem, żadnych magicznych wkrętarek czy innych diabelskich wynalazków, które tylko komplikują pracę. Wydaje mi się, że właściwie każdy średnio ogarnięty 35-latek zrobiłby to wszystko lepiej, szybciej, sprawniej i z lepszym rezultatem końcowym. Natomiast w naszym przypadku jak zwykle najważniejszy okazał się kontekst.
Nikt ode mnie niczego nie oczekiwał. Nikt nie wiązał ze mną żadnych nadziei. Gdzieś w sferze niedopowiedzeń pozostawało jedynie: zadzwoni po tatę czy jednak po teścia? A może niezawodny kuzyn? A może tata, teściu i kuzyn, trzy duże kawy, dwadzieścia pięć minut roboty i można wracać do domów? Oczekiwania trudno w tym wypadku zakreślać metaforą poprzeczki do przeskoczenia - był to raczej dywan do przespacerowania. Zrobilibyśmy z tym łóżkiem cokolwiek, w tydzień, rozwalając przy tym pół bloku - oczekiwania były na tyle niskie, że każdy efekt zostałby odczytany jako sukces.
Dlatego w miarę prosto stojące łóżko piętrowe zostało przywitane oklaskami i powszechnym zachwytem postronnych. Zadecydował ten trudny do jednoznacznego zdefiniowania zakres różnicy pomiędzy oczekiwaniami a rzeczywistością.
Czy zmierzam tutaj powoli do gorącego tematu Roberta Dobrzyckiego? Do gorącej dyskusji na Twiterze wiślacs, debatujących wczoraj z Jarosławem Królewskim czy warto być zawsze pewnym siebie i swojej wartości samcem alfa? Do paniki, jaka powoli przetacza się przez Wrocław czy Łódź?
Znacie mnie. Oczywiście, że tak, oczywiście, że specjalnie utrudniłem sobie składanie tego pieprzonego łóżka jedynie po to, żeby mieć całkiem interesujący punkt wyjścia do rozważań czysto piłkarskich.
Zanim przywieziono do mnie paczki z łóżkiem (no dobrze, w trakcie, gdy przywieziono, kurier miał być po 10.00, gdy już skończymy poranek z Leszkiem, a wparował o 9.30, jakie to szczęście, że rodzice mieszkają blok dalej), dyskutowaliśmy sobie w poranku na kanale Tetrycy na temat zwolnienia Żeljko Sopicia z Widzewa oraz ogólnej sytuacji w klubie zarządzanym coraz bardziej zdecydowaną ręką przez pana Roberta Dobrzyckiego. Leszek sugerował, że to nie jest kwestia wybujałych oczekiwań Widzewa i jego właściciela, że to raczej ogólna niezgodność charakterów z chorwackim szkoleniowcem, że po prostu Widzew w tym momencie swojego rozwoju szuka czegoś innego, innego formatu trenera, być może też - po ludzku - człowieka o innych właściwościach i przewodnich cechach.
Czuję się po części przekonany i daję oczywiście szansę tej wersji zdarzeń. Natomiast kusi ta alternatywna, ta pchająca się na pierwszy plan. Że czym innym jest twarda i zdecydowana zapowiedź: wiemy, że piłka nożna to proces, że budowa drużyny to zadanie na długie miesiące, że nie wystarczy wrzucić 10 milionów euro w transfery, żeby zostać mistrzem. A czym innym jest faktyczna wiara w tę zapowiedź.
Nie chcę, żebyście odnieśli wrażenie, że krytykuję tutaj Widzew - zwłaszcza, że nie śledzę losów Sopicia i jego zespołu z taką dokładnością, by móc pozwolić sobie na kategoryczne oceny. Ale mam dość długie doświadczenie z piłką nożną i całą gamę przykładów, gdzie deklarowane oczekiwania były zupełnie inne niż te prawdziwe.
- Tak, przed nami sezon przejściowy, liczymy się, że to może być miejsce w środku tabeli, może nawet uwikłanie się w walkę o utrzymanie - mówią usta.
- Jesteśmy wielcy, a będziemy jeszcze więksi, to kwestia czasu - myśli głowa.
Kiedy ŁKS zapowiada sezon przejściowy, a potem ma w tym sezonie przejściowym trzech różnych trenerów, to czuć, że zapowiedzi były jedynie naginaniem rzeczywistości. Iluż było pokornych prezesów, którzy "zadowolą się progresem w wykonaniu drużyny", by potem zwalniać w furiackim szale kolejnych losowych pracowników? Wydaje mi się, że ten rozstrzał między deklaracjami a rzeczywistością będzie narastał. Decydenci wiedzą - w złym tonie jest pospieszać, w złym tonie jest deklarować od razu złote góry. Ale jednocześnie decydenci wiedzą: my naprawdę oczekujemy od razu złotych gór i trener, dyrektor czy nawet prezes wkrótce się o tym przekonają.
Nie osądzam, czy Robert Dobrzycki będzie w tym gronie, ludzi deklarujących ze spokojnym uśmiechem rodem z reklam funduszy emerytalnych: nie będzie żadnej nerwowości, a którzy to później wprowadzają dużą nerwowość. Może nie. Ale pewne ziarenko już zasiał. Trochę przy okazji wkroczył tego samego dnia na scenę Jarosław Królewski ze swoją pochwałą pewności siebie. Wisła zalicza start marzeń w I lidze, wygrywa efektownie kolejne mecze, wygląda jak zespół z innej rzeczywistości futbolowej. Królewski w skrócie uważa, że pomocne przy tym jest jego podejście, pełne dumy i pewności siebie, choć dla wielu zapewne graniczące z pychą i arogancją. Nie chcę wdawać się z tym w szczegółową dyskusję, szczególnie, że niestety mógłbym spotkać się z argumentem siły - ile osiągnąłem ja, fan pokory, a ile choćby prezes Królewski, fan bycia "ura-bura-Ciocia-Agata". Natomiast wrócę tutaj do kwestii oczekiwań.
Dlaczego tyle mówimy o pokorze, o cichym, spokojnym i skromnym działaniu? O tym, że lepiej "miło się zaskoczyć"? Według moich szczegółowych wyliczeń - chodzi właśnie o te przeklęte oczekiwania. Patrzę w tabelę I ligi, Śląsk jest piąty, ŁKS szósty. Oczywiście, jedni i drudzy wyłapali w czapkę od Wisły Kraków, ale sytuację obu tych klubów trudno określić jako dramatyczną. A jednak, widzę, czytam i obserwuję te komentarze, które sugerują rozgonienie towarzystwa i budowanie klubu od nowa, już bez tych wszystkich bumelantów, którzy doprowadzili Wrocław i Łódź do tak haniebnego miejsca, jakim jest dół strefy barażowej po siedmiu kolejkach ligi.
Oczywiście rozumiem krytykę, bo i Śląsk, i ŁKS miały swoje fatalne momenty, zdecydowanie poniżej własnego potencjału, poniżej jakości tych klubów. Ale w spisującej się w lidze podobnie Stali Mielec nie ma tej skali krytyki - raczej ulga, że po fatalnym początku udaje się odbić od dna i może w oczy nie zajrzy widmo spadku jeszcze niżej, do II ligi.
Oczekiwania są tutaj wszystkim - a trzeba w tym momencie się zastanowić, czy na pewno da się je skonstruować w logiczny sposób. Jarosław Królewski mówi, że trzeba iść z otwartą przyłbicą, ale mówi to z pozycji działacza klubu, który po 3 latach w I lidze, teraz ma i najmocniejszy, i najdroższy skład, a przy tym trenera, który ma ciągłość pracy. Wisłę do wygrania ligi typował co drugi ekspert, a stały za tym nawet takie detale, jak wysokość odrzucanych ofert. Za pieniądze, które Wiśle oferowano za Rodado, pół ligi dałoby się pokroić oddając od razu pół składu. A Wisła z Rodado korzysta dalej, jakby jutra miało nie być. Tutaj oczekiwania były wysokie, były uzasadnione, teraz wszystko, co przepowiedziano Wiśle na ten sezon się spełnia - można śmiało więc uzasadnić każdą teorię, łącznie z tym, że warto być pyskatym i aroganckim.
Ale już Śląsk? Pewnie jest w TOP 2, jeśli chodzi o siłę i koszt kadry. Ale czy to takie różnice, by mogły uprawniać do patrzenia z góry na Wieczystą czy ŁKS? Czy tutaj takie oczekiwania, że wygramy wszystko w lidze i wrócimy do Ekstraklasy nie tyle w czerwcu, co już w grudniu (zapowiedział to sam właściciel klubu, prezydent miasta!), pomagają, czy jednak szkodzą?
Oczekiwania to jest wielkie koło dla chomików. Bywa, że wsiądziesz, a jesteś akurat bardzo szybkim chomikiem, całość zakończy się świetną zabawą i podziwem tłumów. Ale częściej jesteś zupełnie zwykłym chomikiem, któremu ktoś po złości ciągle funduje zbyt duże kółka.
Poza tym - rzeczy dzieją się w polskiej piłce, czyli na granicy jawy i snu, na granicy rzeczywistości i ludowych podań. Jak w tak specyficznym ekosystemie mieć pewność, że we właściwy sposób formułujesz oczekiwania? Duża część kibiców śledzi szalenie wnikliwie swój własny klub, a konkurencję w sposób dość pobieżny. Kibice Miedzi porównują swój obecny budżet do budżetu Miedzi sprzed paru lat, swoje obecne transfery do transferów z czasów Ekstraklasy. Widzą rozwój, progres, więc nakładają na siebie i swój klub określoen oczekiwania. Ale nie wiedzą, że Miedź nie rywalizuje już z takimi pierwszoligowcami jak sześć lat temu. Okoliczności się zmieniły. Oczekiwania? Cóż, mogły za tą rzeczywistością nie nadążyć.
Źle dobrane oczekiwania grożą pochopnymi decyzjami, gdy już do wyznaczonej poprzeczki nie uda się doskoczyć. Ale przede wszystkim odbierają też kawał frajdy, jaką jest zaskakująca wygrana.
Przenosimy się znowu na Limankę, gdzie toczyłem walkę z piętrowym łóżkiem. Gdybym dał się poznać od strony stolarskiej, gdyby moja rodzina widziała we mnie złotą rączkę, zapewne dostałbym zjebkę, że działałem tak powoli, nie odbierałem przy tym telefonu, a w dodatku niektóre śruby przykręciłem trochę zbyt mocno. Ale oczekiwań nie było żadnych i wszyscy wspólnie cieszymy się z pięknego łóżka, nawet jeśli trochę niektóre deski porysowałem przy szuraniiu przez podłogę.
Może to nie jest podejście lepsze, może to nie jest podejście bardziej efektywne. Może faktycznie lepiej być pewnym siebie, wywożonym, dziarsko idącym po kolejne triumfy. Ale rozsądne formułowanie oczekiwań i następnie przyjemne zaskakiwanie świata zewnętrznego każdym, choćby i najmniejszym triumfem, ma swój urok. A przede wszystkim - jest łatwiejsze i tańsze.
Leszek swego czasu powiedział: dobre i cokolwiek. A już łóżko piętrowe, które samo stoi, bez podpierania? Klasa.