Jak co środę... JAKUB OLKIEWICZ #9

Jako ludzie żyjemy w przeświadczeniu, że rzeczy ogólnie psieją i wynika to wyłącznie z naturalnej skłonności do wypierania z pamięci złych wspomnień. Z Morrowinda pamiętam wyłącznie świetną historię i unikalny klimat, mniej kanciasty system walki z latającymi potworami. Z ŁKS-u Łódź czasów Tomasza Hajty i Dejana Djenicia pamiętam remontadę z Cracovią i walkę o każdy centymetr boiska, nieco trudniej przypomnieć mi sobie ich występy w łodzkiej dyskotece Cabaret i walkę o każdy centymetr parkietu. Jestem w pełni świadomy, że duża część mojego narzekania na elementy świata w 2025 roku wynika wyłącznie z zafałszowanej wizji świata z 2005 czy 2015 roku.

Natomiast wiem jedno i przepraszam, Leszku, bo wiem, że czujesz teraz gigantyczne rozczarowanie doborem tematu. Złota Piłka to naprawdę spsiała i nic mnie nie przekona, że to tylko moje dziaderskie narzekanie na wszystko, co nie jest światem z mojego dzieciństwa i lat młodzieńczych.

Gdy Zbigniew Boniek powiedział, że ten plebiscyt nie będzie go obchodził tak długo, jak Robert Lewandowski nie otrzyma zaległego trofeum za 2020 rok, pomyślałem sobie, że w sumie i tak dość późno zaczynamy okres dość lekceważącego podejścia do tej nagrody. Widziałem zdjęcie Erlinga Haalanda, który wydawał się nawet nie śledzić tej gali, nie wspominając o uświetnieniu uroczystości swoją obecnością. Widziałem komentarze ojca Lamine Yamala, widziałem parę ckliwych historii o zwycięzcy, Ousmane Dembele, którego ja osobiście pamiętam głównie z frustracji Krzyśka Stanowskiego, regularnie narzekającego na skrzydłowego Barcelony. Widziałem złość Mateusza Borka na plebiscyt, ale też na fakt, że w ogóle się tym plebiscytem zainteresował w sposób dziennikarski i że podał informację o Robercie Lewandowskim, który rzekomo miał być szósty w głosowaniu.

Obserwowałem to wszystko i uznałem, że gówno mnie to obchodzi.

Do zobaczenia za tydzień, przyjaciele! - mógłbym teraz efektownie zakończyć, bo też nie stoi za mną żaden redaktor naczelny - Leszek jest zajęty projektem, który wywróci do góry nogami polski internet, pewnie by nie zauważył, że tekst jest nieco krótszy. Ale postanowiłem odbyć długą wędrówkę w głąb siebie, a co gorsza - w głąb świata zagranicznej piłki. Zadałem sobie pytanie - czy to kolejne narzekanie starego dziada, który obraził się na świat, czy jednak po prostu rzetelna wycena aktualnej siły tego plebiscytu? A co gorsza - dość spory problem dla tej narracyjnej strony światowego futbolu?

Dembele wygrał z Yamalem, skomentował nawet coś, że ich rywalizacja była wspaniała. I wydaje mi się, że to jest słowo-klucz, to jest wytrych do zrozumienia własnych uczuć - jeśli oczywiście wraz ze mną siedzicie w obozie ludzi rozczarowanych temperaturą wokół plebiscytu Balon d'Or.

Rywalizacja.

Jakkolwiek spojrzeć na świat sportu - zasadza się przede wszystkim na emocjach, najlepiej tych skrajnych. Łazimy na te stadiony po to, by któregoś razu przejść z rozpaczy w 87. minucie do euforii w doliczonym czasie. Żyjemy derbowymi starciami, choć zostawiają nieodwracalne szkody na zdrowiu psychicznym, a czasem też fizycznym, sprawdzamy w terminarzu, kiedy gramy z tymi znienawidzonymi, a nie najbardziej utytułowanymi. Wyjątkowego smaku nabiera mecz Łęczycy z Ozorkowem, albo Zduńskiej Woli z Sieradzem, bo mieszkańcy mijają się na co dzień - i czują, że trwa między nimi wciąż żywa rywalizacja.

Kto wie, czy zresztą nie powinno się bardziej doceniać tych "derbów międzymiastowych". O ile Kraków czy Łódź to oczywiście bezustanna rywalizacja na wszystkich możliwych polach przez 24 godziny na dobę, o tyle starcia Torunia z Bydgoszczą, Kielc z Radomiem albo Sosnowca z Katowicami są podszyte czymś więcej, niż piłkarskimi antagonizmami. Właśnie ta rywalizacja - nawet na to, kto ma więcej zadbanych placów i lokalnych dużych firm, czyj prezydent jest bardziej ogarnięty i które miasto ma mniejsze korki - napędza do działania, sprawia, że całość jest atrakcyjna nawet dla kogoś postronnego.

Złota Piłka przez ponad dekadę była starciem Bydgoszczy z Toruniem, przez dekadę była Zieloną Górą i Gorzowem Wielkopolskim na sterydach i specjalnej diecie wysokoproteinowej. I dokładnie teraz, w 2025 roku, zupełnie zgasła, bo nie ma już Bydgoszczy, nie ma Torunia, a co więcej - nie ma już nawet równie ciekawej dyskusji o tym, kto przejmie po obu tych miastach schedę, kto będzie kontynuatorem ich wielkich starć.

W 2007 roku Lionela Messiego i Cristiano Ronaldo pogodził Kaka - młodych wówczas piłkarzy prześcignął brazylijski geniusz, na długo stając się ostatnim człowiekiem ze Złotą Piłką na koncie. Potem bowiem wygrywali już wyłącznie kosmici, w dodatku z dwóch zwaśnionych planet. Ronaldo i Messi tworzyli ten plebiscyt przez prawie piętnaście edycji. Dziesięć lat nieprzerwanie wymieniali się statuetką. W 2018 roku zgodnie uznali wyższość Modricia. Potem były jeszcze trzy triumfy Messiego, w tym ukoronowanie, Złota PIłka już w barwach amerykańskiego klubu emeryta z Miami, wręczona przede wszystkim za domknięcie kariery Mistrzostwem Świata w 2022 roku. Przez pierwsze dziesięć lat żyliśmy ich rywalizacją, potem żyliśmy tym, kto nadejdzie po nich - bardziej Kylian Mbappe, czy jednak Erling Haaland, a może Vinicius czy Yamal? Na finiszu zastanawialiśmy się jeszcze, którego z nich będzie stać na ostatni zryw, który z nich zaprzeczy już totalnie prawom natury i zacznie wyczyniać te swoje ewolucje na murawie w wieku, w którym większość z nas myśli już tylko o doglądaniu wnuków, ogródka, albo wnuków w ogródku.

Na tym była oparta cała Złota Piłka przez długie piętnaście lat. Na wiecznym porównywaniu na wszystkich możliwych frontach dwóch największych piłkarzy w historii ludzkości. Na wiecznej dyskusji fanów obu stron, zwłaszcza, że przecież argumentów za każdym z nich mogliśmy znajdować co sezon przynajmniej kilkadziesiąt. To był nasz Kodżiro i nasz Tsubasa, to były dwie główne postacie otoczone co najwyżej gromadą NPC-ów. Wyobraźmy sobie teraz grę Alien versus Predator, ale bez Aliena i bez Predatora. Wyobraźmy sobie Plants versus Zombies bez Plants i Zombies. Wyobraźmy sobie, że plebiscyt, który na długie lata zmienił się w przedłużenie walki Messiego z Ronaldo nagle oblegają jacyś anonimowi ludzie pokroju Serhou Guirassy'ego.

Oczywiście, nie mam zamiaru ogłaszać jeszcze końca piłki nożnej. Zdaję sobie sprawę, że mimo malejącej roli Argentyńczyka i Portugalczyka w światowym futbolu, jest jeszcze paru niezłych piłkarzy. Doceniam wyczyny Dembele, nie dziwię się, że tak wysoko są Hakimi czy Nuno Mendes. Ale chyba każdy podskórnie czuje, że coś dobiegło końca i raczej prędko nie wróci.

Spójrzmy nawet na ten najbardziej banalny aspekt - idący w parze poziom marketingowej zajawki i czysto piłkarskiego kunsztu. Obecne PSG jest cholernie mocne, gra w naprawdę ekscytujący sposób, jako fan Interu zgrzytałem zębami przez pełne 74 minuty, bo tyle mniej więcej wytrzymałem przed ekranem w finale Ligi Mistrzów. Ale z kim oni walczą tydzień w tydzień o mistrzostwo? Jak rozkłada się ciężar zdobywania bramek, kto jest koniem pociągowym w tej drużynie, kto tam robi za Batmana, a kto za Robina? W TOP 10 mają Dembele, Vitinhę, Hakimiego i Nuno Mendesa, a Donnaruma też w rozliczeniowym okresie łapał się jako bramkarz PSG. Zaraz za dyszką są jeszcze Kwaracchelia i Joao Neves. Ich jedyną sceną jest Liga Mistrzów, bo liga francuska jest tak poważna, że Lyon prawie zbankrutował.

Na tle walki Barcelony Leo Messiego z Realem Madryt Cristiano Ronaldo to jakieś żarty. To tak jakby po piętnastu odcinkach starć Nankatsu z Meiwą, Tsubasy z Kodżiro, nagrać odcinek o Hanawie, gdzie do braci Tachibana dołączyło jeszcze ośmiu innych kozaków, przez co wygrali siedem mistrzostw Japonii z rzędu, po drodze wygrywając też Azjatycką Ligę Mistrzów (5:0 w finale). Przez piętnaście lat żyliśmy nawet jakimiś gówno-meczami w Pucharze Króla, bo każdy oczekiwał na finał z udziałem Messiego i Ronaldo, 123. mecz między nimi na przestrzeni trzech sezonów.

Jeszcze parę lat temu byłem pewny, że piłka nie zna próżni, że jednych bohaterów zastępują inni, że w dodatku ten McŚwiat, którym stał się przez lata futbol, marketingowo dorzuci swoje trzy grosze i wykreuje nową rywalizację na miarę lat dwudziestych i trzydziestych XXI wieku. Jako znany i ceniony typer byłem pewny, że po Mbappe w Realu za jakiś czas Haaland wyląduje w Barcelonie i obaj wejdą płynnie w buty dwóch kosmitów w wersji 1.0. Dziś obaj mają po 25-26 lat i razem wzięci o jedną Złotą Piłkę mniej niż Pavel Nedved. Może Yamal z Viniciusem? A może coś z angielskiego podwóka, gdzie jest najwięcej pieniędzy?

No nie, nic takiego na razie nawet nie widać na horyzoncie - a galę Złotej Piłki Real wręcz zbojkotował, gdy rok temu zakulisowo dowiedział się o nagrodzonych.

Futbol jest naprawdę piękny, naprawdę kreatywny, nie sądzę, by mógł się znudzić i nie uważam, że kiedykolwiek zacznie skrobać łyżką po dnie z historiami i fantastycznymi opowiastkami. Natomiast nie ma sensu udawać, że niektóre powieści nie są już na wieki zamknięte. Niektórzy bohaterowie dotarli do kresu swojej drogi, a żaden sequel nie wchodzi w grę. Złota Piłka trochę sama popracowała na rosnące zobojętnienie - pamiętnym wykrojeniem Lewandowskiego z jego zasłużonego triumfu, nieco dziwnymi wynikami na niektórych galach. Ale przede wszystkim przez ponad dekadę stała się kolejną imprezą towarzyszącą dla wojny Messiego z Ronaldo, albo nawet: fanów Messiego z fanami Ronaldo.

NBA istniała i istnieje, mimo że Jordan już nie gra. Ale Złotą Piłkę widzę obecnie trochę jak Bullsów - może spróbujcie tym zainteresować kogoś w Australii.